Yhy ... yhy ... Gdzie ja szłam?
Było minęło następne za rok, tak,
tak święta i Sylwester mój jedyny w roku czas na zwolnienie tempa
chociaż na chwilkę . Czas zastanowienia się, delikatnej refleksji
z cyklu "gdzie ja szłam?"
Tak jest co roku i tak też było i tym
razem. Zwolniłam, telefon służbowy zamilkł, zapach ciasta i
bigosu jak co roku mocno unosił się w całym domu, petardy i
fajerwerki strzelały, szampan na Sylwestra się polał, a jednak
było w tym czasie coś innego, coś "obcego". Było, nie
wiedzieć czemu, inaczej niż zawsze, jakoś tak mniej spokojnie?
Mniej błogo? Czegoś brakowało, czegoś było za dużo? Nie wiem po
prostu inaczej i choć jak co roku, tak i teraz znalazłam czas na
moje przemyślenia, to jednak sensu i drogi szukałam jakoś tak
wolniej, chaotycznie, bez przekonania. Czyżbym się pogubiła? Ja
człowiek od wyznaczania celów, upartego do nich dążenia pogubiłam
drogę ...to niemożliwe myślałam i tłumaczyłam brak ogarnięcia
poświątecznego: zmęczeniem , pogodą i innymi powszechnie
stosowanymi wytrychami.
Jednak drążyłam, bo coś było nie
tak, co to za coach co pomaga innym, a sam nie umie pomóc sobie
myślałam. No i znalazłam ...eureka kobieto! Jak doszłam do źródła
mojego niepokoju, a w zasadzie do sedna tego co skutecznie wytrącało
mnie z równowagi, cóż w prozaiczny sposób tak zwykły i
codzienny, błahy i oczywisty ...po prostu czytając. Najpierw
trafiłam na post mojej koleżanki "po fachu" , która
podzieliła się z resztą świata na jednym z portali
społecznościowych swoimi spostrzeżeniami z wypadu na sanki. Na
górce, na którą wybrała się na zimowe harce było bardzo wesoło
, zabawa przednia zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż zima nas w
ostatnich latach nie rozpieszcza śniegowymi opadami. Jednak czegoś,
a w zasadzie kogoś jej tam brakowało. Na górce doskonale bawili
się 25 -35 latkowie, jeżdżąc i szalejąc na czym się dało,
jednak nie było tam dzieci. Aha... pomyślałam, a gdzie są teraz
moje dzieci ....jak to gdzie? W swoich pokojach z telefonami przed
nosem klikając w przedziwne stronki, zajmują się nie wiem czym.
Śnieg za oknem nie był dla nich źródłem dobrej zabawy, nie był
inspiracją do dobrej zabawy. Był tylko źródłem banalnego
stwierdzenia "śnieg spadła , ale biało". Cóż, zimno
jest pomyślałam nie chcą niech nie idą, nie każdego w końcu
kręci zima. I pewnie tak bym dalej myślała. Jednak szusując w
internecie zamiast na śniegu natknęłam się na pewien artykuł.
Artykuł, który uderzył mnie "po oczach" tytułowym
pytaniem: "Nasze dzieci to największe pierdoły na
świecie?...". Przeczytałam z zaciekawieniem. I z przerażeniem
stwierdziłam, że hoduję pod swoim dachem trzy pierdoły, moje trzy
Skarby są zupełnie nie przystosowane do życia wśród ludzi. Moje
Skarby... wymagające pochwał i bycia z nich dumnym, bo dostały 3+
w szkole, bo nakryły do stołu przed obiadem, bo są przecież takie
wyjątkowe i cudowne. Cóż pewnie, że są dla mnie są najbardziej
wyjątkowe jednak to moja wina, że nie umieją sobie uprać
skarpetek ręcznie, czy pozmywać ręcznie naczyń, kiedy popsuje się
zmywarka. Ręcznie umieją tylko włączyć komputer, telefon ,
obsłużyć tablet. To moja wina, że zmiatając im przysłowiowy
pyłek spod stópek i trzęsąc się, by się czasem nie
przeziębiły, nie nauczyłam ich w mroźne dni, na zaśnieżonych
polach szaleć i cieszyć się zimą. Co z Ciebie za matka pomyślałam
i tak znalazłam drogę i cel. Mój cel na najbliższe lata
składający się z małych celów i taki, do którego sama siebie
poprowadzę: Nie wychowam "melepetów", nie wyhoduję
przysłowiowych zombi, które nie wiedzą kim są. Znalazłam cel i
tak właśnie odzyskałam swój spokój i dostałam odpowiedź na
pytanie "gdzie ja szłam?".
Autor: Mama z Jajami
Mój tata wczoraj się mnie spytał, czy chcę dla córy (niecałe 4 latka) laptopa...!! Bo ma, stary jakiś. W takim byłam szoku, że aż zapomniałam odpyskować. Ja się właśnie boję, że moi rodzice hodują sobie moje dzieci na "zombich". A potem ja jestem ta zła, bo każę (!!!) dzieciom sprzątać okruszki, układać skarpetki do szuflad i pomagać w zakupach... I zamiast oglądać bajki na laptopie chodzę do zoo i muzeów. I straszne to jest, że jest pełno takich moich tatów i mam na świecie. I dzieci - uzależnionych od technologii a poza tym - to nieporadnych społecznie właśnie!!
OdpowiedzUsuńWięc bardzo ładny cel sobie znalazłaś. I wiesz co? Ja nie mam postanowień noworocznych, ale przyłączam się! O! :D
Witamy w klubie:)
OdpowiedzUsuńMnie trochę przerażają dzisiejsze dzieci z podstawówki. Znaczy, ja też grałam w gry, ja też miałam telefon i komputer w ich wieku. Ale mój telefon nie miał aparatu, nie miał internetu, dało się tylko dzwonić. A po co miałam dzwonić, skoro moi znajomi w czasie szkolnym byli w szkole, a po szkole na podwórku, chyba że chorowali? Komputer też był i w zasadzie był podobną rozrywką, co zabawa na podwórku.
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Podobną rozrywką - czyli w zasadzie mogłam się równie dobrze bawić przed komputerem lub na placu zabaw, wszystko zależało od gry, jaką miałam na kompie, towarzystwa na zewnątrz i mojego nastroju. A teraz komputer jest tą fajniejszą rozrywką.