czwartek, 28 stycznia 2016

Nie wyhoduję zombie.

Yhy ... yhy ... Gdzie ja szłam?

Było minęło następne za rok, tak, tak święta i Sylwester mój jedyny w roku czas na zwolnienie tempa chociaż na chwilkę . Czas zastanowienia się, delikatnej refleksji z cyklu "gdzie ja szłam?"

Tak jest co roku i tak też było i tym razem. Zwolniłam, telefon służbowy zamilkł, zapach ciasta i bigosu jak co roku mocno unosił się w całym domu, petardy i fajerwerki strzelały, szampan na Sylwestra się polał, a jednak było w tym czasie coś innego, coś "obcego". Było, nie wiedzieć czemu, inaczej niż zawsze, jakoś tak mniej spokojnie? Mniej błogo? Czegoś brakowało, czegoś było za dużo? Nie wiem po prostu inaczej i choć jak co roku, tak i teraz znalazłam czas na moje przemyślenia, to jednak sensu i drogi szukałam jakoś tak wolniej, chaotycznie, bez przekonania. Czyżbym się pogubiła? Ja człowiek od wyznaczania celów, upartego do nich dążenia pogubiłam drogę ...to niemożliwe myślałam i tłumaczyłam brak ogarnięcia poświątecznego: zmęczeniem , pogodą i innymi powszechnie stosowanymi wytrychami.

Jednak drążyłam, bo coś było nie tak, co to za coach co pomaga innym, a sam nie umie pomóc sobie myślałam. No i znalazłam ...eureka kobieto! Jak doszłam do źródła mojego niepokoju, a w zasadzie do sedna tego co skutecznie wytrącało mnie z równowagi, cóż w prozaiczny sposób tak zwykły i codzienny, błahy i oczywisty ...po prostu czytając. Najpierw trafiłam na post mojej koleżanki "po fachu" , która podzieliła się z resztą świata na jednym z portali społecznościowych swoimi spostrzeżeniami z wypadu na sanki. Na górce, na którą wybrała się na zimowe harce było bardzo wesoło , zabawa przednia zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż zima nas w ostatnich latach nie rozpieszcza śniegowymi opadami. Jednak czegoś, a w zasadzie kogoś jej tam brakowało. Na górce doskonale bawili się 25 -35 latkowie, jeżdżąc i szalejąc na czym się dało, jednak nie było tam dzieci. Aha... pomyślałam, a gdzie są teraz moje dzieci ....jak to gdzie? W swoich pokojach z telefonami przed nosem klikając w przedziwne stronki, zajmują się nie wiem czym. Śnieg za oknem nie był dla nich źródłem dobrej zabawy, nie był inspiracją do dobrej zabawy. Był tylko źródłem banalnego stwierdzenia "śnieg spadła , ale biało". Cóż, zimno jest pomyślałam nie chcą niech nie idą, nie każdego w końcu kręci zima. I pewnie tak bym dalej myślała. Jednak szusując w internecie zamiast na śniegu natknęłam się na pewien artykuł. Artykuł, który uderzył mnie "po oczach" tytułowym pytaniem: "Nasze dzieci to największe pierdoły na świecie?...". Przeczytałam z zaciekawieniem. I z przerażeniem stwierdziłam, że hoduję pod swoim dachem trzy pierdoły, moje trzy Skarby są zupełnie nie przystosowane do życia wśród ludzi. Moje Skarby... wymagające pochwał i bycia z nich dumnym, bo dostały 3+ w szkole, bo nakryły do stołu przed obiadem, bo są przecież takie wyjątkowe i cudowne. Cóż pewnie, że są dla mnie są najbardziej wyjątkowe jednak to moja wina, że nie umieją sobie uprać skarpetek ręcznie, czy pozmywać ręcznie naczyń, kiedy popsuje się zmywarka. Ręcznie umieją tylko włączyć komputer, telefon , obsłużyć tablet. To moja wina, że zmiatając im przysłowiowy pyłek spod stópek i trzęsąc się, by się czasem nie przeziębiły, nie nauczyłam ich w mroźne dni, na zaśnieżonych polach szaleć i cieszyć się zimą. Co z Ciebie za matka pomyślałam i tak znalazłam drogę i cel. Mój cel na najbliższe lata składający się z małych celów i taki, do którego sama siebie poprowadzę: Nie wychowam "melepetów", nie wyhoduję przysłowiowych zombi, które nie wiedzą kim są. Znalazłam cel i tak właśnie odzyskałam swój spokój i dostałam odpowiedź na pytanie "gdzie ja szłam?".

Autor: Mama z Jajami

3 komentarze:

  1. Mój tata wczoraj się mnie spytał, czy chcę dla córy (niecałe 4 latka) laptopa...!! Bo ma, stary jakiś. W takim byłam szoku, że aż zapomniałam odpyskować. Ja się właśnie boję, że moi rodzice hodują sobie moje dzieci na "zombich". A potem ja jestem ta zła, bo każę (!!!) dzieciom sprzątać okruszki, układać skarpetki do szuflad i pomagać w zakupach... I zamiast oglądać bajki na laptopie chodzę do zoo i muzeów. I straszne to jest, że jest pełno takich moich tatów i mam na świecie. I dzieci - uzależnionych od technologii a poza tym - to nieporadnych społecznie właśnie!!
    Więc bardzo ładny cel sobie znalazłaś. I wiesz co? Ja nie mam postanowień noworocznych, ale przyłączam się! O! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie trochę przerażają dzisiejsze dzieci z podstawówki. Znaczy, ja też grałam w gry, ja też miałam telefon i komputer w ich wieku. Ale mój telefon nie miał aparatu, nie miał internetu, dało się tylko dzwonić. A po co miałam dzwonić, skoro moi znajomi w czasie szkolnym byli w szkole, a po szkole na podwórku, chyba że chorowali? Komputer też był i w zasadzie był podobną rozrywką, co zabawa na podwórku.
    No właśnie. Podobną rozrywką - czyli w zasadzie mogłam się równie dobrze bawić przed komputerem lub na placu zabaw, wszystko zależało od gry, jaką miałam na kompie, towarzystwa na zewnątrz i mojego nastroju. A teraz komputer jest tą fajniejszą rozrywką.

    OdpowiedzUsuń

Komentarz wyczekiwany i mile widziany:)